wtorek, 4 sierpnia 2015

Janina Ochojska. Przez gwiazdy w najpiękniejszy trud.

Polska przyjmie około 2 tysięcy uchodźców – taka wiadomość gruchnęła jakiś czas temu w polskich mediach, a na jej efekty nie trzeba było długo czekać. Fala hejtu w Internecie, protesty dziarskich chłopców z polskiej prawicy, straszenie terroryzmem. Zanim oplujemy, oskarżymy i wyjdziemy na ulicę z biało-czerwoną flagą, zastanówmy się kim są Ci straszni uchodźcy, dlaczego opuszczają swoje miasta i co ich ucieczka do Polski oznacza dla nich i dla nas. W zrozumieniu tego zjawiska pomoże nam kolejna kobieca inspiracja. Inspiracja do myślenia, inspiracja do poszukiwania wiedzy o trzecim świecie, inspiracja, aby zacząć rozróżniać Palestynę od Syrii i Somalię od Sudanu, a przede wszystkim inspirację do pochylenia się nad drugim człowiekiem. Nie wiem czy była w Tokio (na pewno była w Paryżu), nie sądzę, żeby miała apartament i mimo, że nigdy nie urodziła dziecka, jedno jest pewne: jest kobietą niezwykłą i kobietą spełnioną. Nazywa się Janina Ochojska i jest założycielką Polskiej Akcji Humanitarnej.


PAH znam i wspieram od lat, ale dopiero lektura wydanej w tym roku książki „Świat według Janki” pozwoliła mi poznać i zrozumieć jej tytułową bohaterkę. Treść została zbudowana na podstawie świetnego wywiadu przeprowadzonego przez Marzenę Zdanowską oraz tekstów samej Ochojskiej. Sprawdźmy więc jak wygląda świat według Janki.

„Kiedy młodzi ludzie pytają mnie na spotkaniach, co mogą zrobić, nie mając pieniędzy, żeby wspierać taką pomoc jak nasza, odpowiadam: powinniście chociaż wiedzieć.”


Historia Janiny Ochojskiej zaczyna się w 1955 r., kiedy u 6-miesięcznej Janki zdiagnozowano chorobę Heinego-Medina, w wyniku czego rozpoczęła długą wędrówkę między kolejnymi szpitalami, ośrodkami dla chorych i sanatoriami. Długoletnie leczenie miało wpływ nie tylko na zdrowie, ale przede wszystkim na jej charakter, światopogląd i plany na przyszłość. We wspomnieniach możemy przeczytać o niezwykłej wychowawczej i pedagogicznej roli niektórych z placówek  i opiekujących się w nich chorymi doktora Wierusza, doktora Kmiecia i profesora Sobocińskiego.

„Z inicjatywy doktora Kmiecia każdego lata odbywały się olimpiady(…). Były to poważne imprezy z wieloma dyscyplinami; bieg o kulach (w tym nie byłam dobra), wyścigi i slalom na wózkach, wspinanie się po linie, skok wzwyż, skok w dal, pływanie.”

„Doktor Wierusz zawsze podkreślał znaczenie wykształcenia. Mówił wprost: „Jak będziesz niepełnosprawny i do tego głupi, to już na pewno nic w życiu nie osiągniesz”. Rozbudzał w nas ambicję. Więcej nawet - uświadamiał, że zdobycie jak najlepszego wykształcenia jest naszym obowiązkiem, bo stając się „kimś”, wpłyniemy na zmianę społecznego obrazu osoby niepełnosprawnej..”

„Profesor Sobociński założył Szkolne Koło Krajoznawczo-Turystyczne (…). Do każdego wyjazdu solidnie się przygotowywaliśmy, poznawaliśmy historię regionu, zbieraliśmy wiadomości o zabytkach, notowaliśmy to, co mówili przewodnicy (mam jeszcze nawet te notesiki!), a po powrocie był konkurs, kto zapamiętał najwięcej. Równocześnie te wyjazdy bardzo nas jednoczyły, sprawniejsi pomagali mniej sprawnym, lepiej rozumieliśmy to, że jesteśmy sobie nawzajem potrzebni."


Młodzieńcze lata Janki to zawody sportowe, wycieczki, szkoła zaradności i pomocy drugiemu człowiekowi, a także wysoki poziom edukacji, nacisk na zdobywanie wiedzy, wycieczki krajoznawcze i czytanie. Mnóstwo czytania. Jedną z najważniejszych książek były pożyczone „Obrazy nieba”, które, aby po oddaniu egzemplarza nie rozstawać się ulubioną lekturą, mała Janka przepisała w całości do zeszytu! Potem przyszedł czas na „Astronomię ogólną” i konsekwentną decyzję o studiach astronomicznych w Toruniu. Podczas studiów przez przypadek nie zapisuje się do komunistycznej organizacji SZSP (zabrakło formularzy), kolejny przypadek sprawia, że mimo luźnego stosunku do kościoła, wstępuje do duszpasterstwa akademickiego, a następnie już zupełnie świadomie dołącza do Solidarności.


Kolejny kamień milowy to 1984 r. – Janina wyjeżdża na rok do Lyonu, gdzie przechodzi kilka operacji oraz trudną rehabilitację. Pobyt we Francji to jednak nie tylko ból i dochodzenie do siebie, ale także pierwsza praca w organizacji humanitarnej – francuskiej EquiLibre organizującej pomoc medyczną i żywnościową m. in. dla Polski i Bośni.  Janina zauważa, że pomoc humanitarna to nie tylko pieniądze, ale przede wszystkim praca ludzkich rąk i głów, to bezinteresowny i niedoceniany wysiłek wolontariuszy, to poczucie, że tak właśnie trzeba postępować, jeśli chce się zasługiwać na miano Człowieka. Po powrocie do Polski przez dwa lata kontynuuje dzieło Francuzów, aż w końcu w 1992 r. zakłada własną, niezależną organizację: Polską Akcję Humanitarną.


Pierwszą polską akcją była bardzo udana zbiórka pomocy szkolnych dla dzieci Kurdystanu, a następnie wyjazd z pomocą do Bośni. Wojna na Bałkanach opowiadana ustami Ochojskiej to nie tylko czołgi, strzały i wybuchy. To coś znacznie więcej, coś co przeraża jeszcze bardziej, bo wojna ta opowiedziana jest z perspektywy zwykłych ludzi, w których sytuacji, jeśli wyobraźnia nam na to pozwoli, możemy się postawić. Ludzi, którzy z dnia na dzień przestali chodzić do pracy, przestali bawić się z dziećmi w ogrodzie własnego domu, przestali wspólnie spędzać czas z sąsiadami innej narodowości czy wyznania. Setki tysięcy zwykłych ludzi, takich jak my, którzy z dnia na dzień zostali otoczeni śmiertelnymi wrogami, z dnia na dzień stracili bliskich, dobytek życia i jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa. Ludzi, którzy stracili dostęp do żywności, leków, a nawet czystej wody, bo ujęcia wodne zostały skażone poprzez wrzucanie do nich martwych ciał. Byli to ludzie, którzy z dnia na dzień z normalnych obywateli, stali się uchodźcami wojennymi. Mimo, że dopiero raczkowaliśmy na drodze do rozwoju gospodarczego, Polska przyjęła wówczas tysiąc osób (premierem była Hanna Suchocka). Nikt nie pytał czy można, czy warto, i po co. Być może pamięć naszego reżimu komunistycznego była jeszcze zbyt świeża, by pozwolić sobie na obojętność. Być może lepiej pamiętaliśmy, że na początku lat 80. z Polski wyjechało 150 000 (tak, sto pięćdziesiąt TYSIĘCY) uchodźców politycznych. Wydaje się, że pomoc ofiarom reżimów i zbrodniarzy wojennych była wtedy w Polsce czymś oczywistym, jak człowieczeństwo i empatia.

"Szkoda, że ten fenomen pomocy, jaka płynęła do nas z zagranicy w latach osiemdziesiątych, nie został do tej pory opisany, że nie zachowały się dokumenty, że nie zebrano świadectw ludzi, którzy się w nią angażowali. Kiedy dziś słyszę opinię: „Ja tam żadnej pomocy nie dostawałem”, to krew się we mnie burzy, bo może ta konkretna osoba nie korzystała z darów, ale powinna wiedzieć, że wielu ludziom te dary najdosłowniej uratowały życie.”


Po udanej misji humanitarnej na Bałkany, przyszedł czas na kolejne: w Czeczenii, Iraku, Iranie, Libanie, na Sri Lance, w Afganistanie, Sudanie, Darfurze i Autonomii Palestyńskiej, a także zorganizowanie stałej akcji dożywiania polskich dzieci „Pajacyk”. W kolejnych latach Janina Ochojska została wyróżniona nagrodami, które pomogły w nagłośnieniu jej działalności: tytuł Kobieta Europy przyznany przez Wspólnotę Europejską, Medal św. Jerzego przyznany przez „Tygodnik Powszechny” czy Nagroda Pax Christi International Peace Award. Po latach przyszły kolejne wyróżnienia jak: Nagroda im. Jana Karskiego, Nagroda Lecha Wałęsy, Order Uśmiechu, francuska Legia Honorowa, a nawet Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.

„Dzięki mnie i moim współpracownikom z PAH pół miliona ludzi w Afryce ma dostęp do wody, bo przez 20 lat aż tyle zrobiliśmy. Więc czuję własną siłę. Zmieniłam kawał świata.”


Jeśli już zrozumiemy, że tak, naszym obowiązkiem jest pomoc, warto iść dalej za światopoglądem Janiny Ochojskiej i zadać sobie pytanie komu pomagać, a komu nie. Czy należy pomagać obu stronom konfliktu. Czy powinniśmy pomagać państwu, które rozpoczęło wojnę? Czy nie pomagamy w ten sposób zbrodniarzom? Czy nie tuszujemy ich reżimu? Czy człowiek, który stoi po drugiej stronie barykady zawsze jest oprawcą? Przekonania Janiny Ochojskiej powinny być dla nas lekcją humanitaryzmu. Pisze ona, że powinniśmy zawsze spróbować zobaczyć w drugiej stronie człowieka, zastanowić się dlaczego znalazł się w tej sytuacji i czy naprawdę „nie zasługuje” na naszą pomoc.

„Wielu uważa: skoro się dorobiłem, to widocznie innemu się nie chciało. I sprawiedliwość polega na tym, że teraz moje dziecko ma lepszy obiad. (...)biednemu dziecku kotlet się nie należy, bo jego rodzice pewnie są leniwi i nie chciało im się na tego kotleta zarobić, więc teraz będzie kara.”

„Znów powrócił problem: pomagać Serbom czy nie? Szpitalom brakowało leków i urządzeń medycznych, bo wprowadzono embargo na dostawy do Serbii. Zobaczyłam w tym szpitalu dziewczynkę, która miała wodogłowie i potrzebowała aparatu umożliwiającego spływanie płynu mózgowego do kręgosłupa; bez niego jej główka po prostu by się rozpękła. Po powrocie do Polski szybko załatwiliśmy dwa takie aparaty.”


Właśnie to ludzkie, a nie militarne czy statystyczne spojrzenie na wojnę, sprawia, że zaczynamy patrzeć na uchodźców inaczej. To osoby, które znalazły się w środku konfliktu nie ze swojej winy czy wyboru. Znajdują się po obu stronach konfliktu, ale często nie popierają żadnej z nich. Po prostu miały nieszczęście urodzić się w tym czasie i w tym miejscu na Ziemi. Humanitaryzm polega też na tym, że pomimo pierwotnych odruchów, należy pomagać również tym po „złej stronie” barykady. Tam też są dzieci, tam też są chorzy, tam też są ludzie, którzy nienawidzą tej wojny. Ochojska takich samych strasznych historii o ludobójstwie, prześladowaniach, wypędzeniach wysłuchuje zwykle po obu stronach konfliktu. Dlaczego więc, należałoby pomagać tylko tym po jednej stronie? Ponieważ ich prezydentem czy premierem był człowiek, który wywołał wojnę? Kto z nas chciałby do tego stopnia ponosić odpowiedzialność za decyzje naszych polityków?

Co uderzyło mnie najbardziej to niespotykane zdanie Ochojskiej na temat rosyjskich żołnierzy w Czeczeni. Opisuje ich nie jako oprawców, nie jako wojskowych, ale właśnie jako ofiary. Młodzi przerażeni chłopcy, którzy zamiast chodzić do szkoły, kopać piłkę i podrywać dziewczyny, zostali rzuceni w wir wojny i jak pisze, prawdopodobnie nie zdążą nawet zjeść chleba, który dostali od PAH. Wkrótce potem ich ciała zostaną rzucone w którymś z upiornych wagonów-chłodni, które stoją na towarowych bocznicach w Rostowie. Przerwy w dostawach prądu sprawią, że zwłoki żołnierzy zmienią się w bezkształtną, zgniłą galaretę, niemożliwą do identyfikacji, przez zrozpaczone matki, które oszukiwane przez rosyjskie wojsko stawiają się, aby odebrać ciała swoich młodych synów (ten okrutny proceder opisał też Wacław Radziwinowicz w książce „Gogol w czasach Google'a”).

„Zwykli ludzie są wszędzie tacy sami, a na konflikt trzeba patrzeć z perspektywy indywidualnego człowieka.”


Nieludzkie jest więc rozróżnianie ofiar wojny, tak jak nieludzkie jest skazywanie ich na pewną śmierć odmawiając jakiejkolwiek pomocy. Nie jesteśmy w stanie naprawić całego świata, ale gdy z jednej strony słyszę, że dziś 24 tysiące ludzi umrze z głodu, 6 tysięcy dzieci umrze z powodu braku wody, a kolejny 30 tysięcy dzieci umrze z powodu braku dostępu do leczenia uleczalnych chorób, a z drugiej strony my w Polsce zastanawiamy się czy pomóc dwóch tysiącom uchodźców, to mam wrażenie, że zupełnie zgubiliśmy sens słowa Solidarność.

„My Polacy jesteśmy dumni z Solidarności a solidarność to nie tylko solidarność z bogatymi ale i z biednymi. Dla kraju jest to pewien prestiż jeśli potrafi się dzielić z innymi, biedniejszymi krajami i chcielibyśmy aby polskie firmy także to rozumiały zarówno w poczuciu solidarności i odpowiedzialności, ale również własnym pojętym interesie.”


Zanim oprotestujemy, zanim zaczniemy straszyć Polską przejętą przez „brudnych arabów” zanim ocenimy, poczytajmy jak wygląda życie takiego uchodźcy w Polsce. Nie imigranta ekonomicznego, ale uchodźcy właśnie. Postawmy się w jego sytuacji. Wyobraźmy sobie, że w naszym kraju wybucha okrutna wojna (tak jak wybuchła w latach 90. 1000 km od Warszawy). Nasz dom został zniszczony, bliscy zamordowani, ulice, którymi chodziliśmy do szkoły czy pracy są zajęte przez czołgi i miny. Udaje nam się przedostać do kraju, w którym panuje pokój. Jeśli jest to Polska, znajdujemy się w kompletnej izolacji, daleko od dużych miast, na dodatek nie znamy języka i nie mamy możliwości go poznać. Nawet jeśli w ojczyźnie uczyliśmy się, mieliśmy dobrą pracę, tu nie robimy nic. Brakuje nam podstawowych wygód, nie mamy własnych pieniędzy, nie mamy godności. Ciągle przeżywamy traumę wojenną, budzimy się w nocy przerażeni tragicznymi wspomnieniami, tęsknimy za rodziną i bliskimi. Po 3 miesiącach opuszczamy ośrodek, nie znając języka, nie mając dachu nad głową, pracy, pieniędzy.  Kiedy postawimy się w tej sytuacji, pytanie „czy pomagać” zamienia się w „jak pomagać”. Ochojska ma na to pomysły: przedstawia pozytywne przykłady asymilacji uchodźców, takie jak historia Syryjczyka, który został dyrektorem szpitala na Mazurach, czy Somalijczyka, który dzięki znajomość angielskiego i francuskiego zaczął uczyć w szkole i założył w Polsce rodzinę. Nie jest to łatwe, ale też nie niemożliwe. Po prostu trzeba się postarać, trzeba pomyśleć, trzeba podziałać. A przynajmniej nie przeszkadzać.

Myślę, że Francja obudziła we mnie pragnienie, żeby Polska także była krajem, gdzie ludziom chcącym dać coś z siebie stwarzałoby się możliwości działania, zamiast kłaść kłody pod nogi.”

"Dla mnie pomoc to dzielenie się. A dzielenie się to takie dawanie, które nie upokarza."


Najczęstszym argumentem przeciwko pomocy uchodźcom jest zagrożenie islamskim terroryzmem. Nie będę udawać. Boję się terrorystów, boję się muzułmańskich radykalistów, tak jak każdej innej skrajności. Przeraża mnie okrucieństwo arabskich wojowników religijnych. I właśnie dlatego uważam, że powinniśmy o nich wiedzieć jak najwięcej. Wiedzieć kim są ci ludzie, którzy wysadzają się w powietrze w Izraelu czy w Pakistanie. Kim są dzieci obwiązane ładunkami wybuchowymi w Nigerii? Kim są ci, którzy z zimną krwią mordują innych w imię wiary. Czy zawsze chodzi im o to samo? Czy o coś walczą? Czy są po prostu krwawymi, bezdusznymi najemnikami? Czy ich rodziny, przyjaciele, współmieszkańcy, rodacy zawsze się z nimi zgadzają? A może boją się ich tak samo jak ja? Staram się układać w głowie, że nie każdy mieszkaniec Czeczenii, Pakistanu czy Syrii to terrorysta i że jest mnóstwo muzułmanów, którzy nienawidzą islamskich bojowników bardziej niż ja i boją się ich o stokroć mocniej, bo czują ich oddech na plecach każdego dnia. Myślę, że jeśli nie zrozumiemy terroryzmu, to nie będziemy umieli z nim walczyć i nie będziemy umieli pomagać jego ofiarom. Bo w przypadku pomocy uchodźcom, mówimy najczęściej właśnie o ofiarach reżimów i terrorystów, nawet jeśli mówią oni wszyscy tym samym językiem, mają taki sam kolor skóry i wierzą w tego samego boga.

"Jedna dziewczynka wywiozła z Groznego spisaną przez siebie listę 91 osób - krewnych, sąsiadów, znajomych, koleżanek ze szkoły - które zostały tam zamordowane. Taka współczesna Anna Frank... Ale najbardziej przerażające jest osamotnienie tych ludzi. Wiele osób mówiło mi: „Powiedzcie światu, że nie jesteśmy terrorystami!”

I jeszcze dla refleksji opis polskich realiów z lat 80.:

„(…) my opowiadaliśmy im, jak wygląda nasza sytuacja, czego potrzebujemy, tłumaczyliśmy, że nasze problemy nie wynikają z braku chęci czy umiejętności, ale z błędów systemowych, i że chociaż żyjemy w komunistycznym kraju, to nie jesteśmy komunistami.”


Przyjmując uchodźców do Polski godzimy się na ryzyko, że wśród nich mogą być fundamentaliści i terroryści. Dokładnie tak jak wtedy gdy imigrują z powodów ekonomicznych, gdy przyjeżdżają do Polski na studia czy jako turyści. Zdroworozsądkowo patrząc, droga uchodźcy do życia i funkcjonowania w Polsce jest jednak tak trudna i długa, że wydaje się to być najmniej prawdopodobny kanał dotarcia terrorystów do Polski. Dużo poważniejszym i groźniejszym problemem jest tworzenie się enklaw biedy – casus francuskich dzielnic, w których ubodzy i zdemoralizowani imigranci urządzili własne państwa w państwie, do których nie ma wstępu nawet francuska policja. Taka sytuacja jest oczywiście szkodliwa i niebezpieczna dla obu stron i powinniśmy wyciągnąć z niej lekcję. Uchodźców nie wolno zostawiać samych sobie, bo również niewielu z nas potrafiło by poradzić sobie na ich miejscu. Należy jak najszybciej asymilować ze społeczeństwem, pomóc w zdobyciu wykształcenia i pracy, tak aby jak najszybciej stanęli na własne nogi. Muszą również być świadomi, że jeśli chcą odzyskać bezpieczeństwo i funkcjonować w naszym kraju, muszą dostosować się do naszych przepisów prawa i tradycji kulturowej kraju. Ludzie popadają w ekstremizm gdy ubóstwo sprawia, że nie mają niczego do stracenia. Ludzie, którzy uciekli z piekła i uda im się odzyskać bezpieczeństwo i odbudować życie, nie pragną niczego innego jak spokoju.

Czy to idealizm? Pewnie tak, ale świat nie może iść do przodu bez ideałów. Janina Ochojska opisuje oczywiście również takie sytuacje, w których odechciewa się pomagać. Gdy ludzie kompletnie nie radzą sobie z otrzymywaną pomocą i jest ona marnowana, gdy chcą wykorzystać otrzymane wsparcie do własnych celów, chcą zarabiać pieniądze wykorzystując dramaty ludzkie, gdy oczekują, że wszystko im się należy i nie chcą dać nic od siebie. Czy można to zmienić? Nie, ludzie zawsze i wszędzie byli i będą tacy sami: niektórzy mądrzy, niektórzy głupi, niektórzy dobrzy, inny chciwi i pazerni, jedni przedsiębiorczy, inni zupełnie niezaradni. Ale czy mimo to warto pomagać? Tak, bo na tym polega bycie Człowiekiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz